I zgodzę sie z shell. Zresztą aguar to chyba ta od terroryzmu laktacyjnego, która twierdzi, że jak się nie kp to dziecko do adopcji oddać. N, 18-03-2018 Forum: emama - Re: Aborcja bo mama kazala. Dzieci do adopcji oddałam z miłości. Zakochała się w nim po uszy. Ja go lubiłam. Ale dziecko wywoływało wiele skrajnych uczuć: Przypominało mi o tym gwałcie, płakało, a ja znów Ośrodek Adopcyjno-Opiekuńczy - czeka cię rozmowa z pracownikiem i jeżeli nie zmienisz zdania, wstępna deklaracja o oddaniu dziecka do adopcji. Dowiedz się wszystkiego, każdy ośrodek ma trochę inne procedury i zasady, jeżeli jesteś osobą wierzącą i chciałabyś, żeby twoje dziecko było wychowywane w wierze katolickiej możesz Wszystko zależy od tego, co jest najlepsze dla twoich okoliczności. Poświęć czas na zbadanie każdego wyboru przed podjęciem decyzji o adopcji. Jak oddać dziecko do adopcji. Jeśli jesteś pewna, że adopcja jest właściwym wyborem dla Ciebie, jesteś gotowa do rozpoczęcia procesu adopcyjnego. Jak przebiega proces adopcyjny? Aby przysposobić dziecko w Polsce, wymagane jest, co następuje: pełnoletniość, czyli osiągnięcie wieku co najmniej 18 lat (lub 16, gdy o adopcję występuje mężatka), pełna zdolność do lirik lagu tegar septian aku yang dulu bukan yang sekarang. Nikt z nas nie ma zupełnie czystej karty. Każdy popełniał błędy, a nawet robił zupełne głupoty. Są jednak „grzechy” większego kalibru, których nie można przypisać każdej osobie. Z jednego z nich zwierzyła nam się 29-letnia Marlena*. Kobieta napisała maila do redakcji, w którym opowiedziała o swojej przeszłości. Jej pytanie do was dotyczy tego, czy powinna zrobić to samo w stosunku do swojego faceta. Marlena doskonale wie, że kiedy Mariusz pozna prawdę, już na zawsze zmieni o niej zdanie. Oto jej wyznanie. - Dwa lata temu oddałam dziecko do adopcji – wyrzuca z siebie na samym początku. - Miałam warunki do tego, aby je wychować, bo pochodzę z zamożnej rodziny. Pracuję w rodzinnej firmie, więc na finanse nie narzekam. Powód był bardzo egoistyczny. Nie chciałam tego dziecka. Marzyłam o tym, aby jeszcze sobie pożyć. W planach miałam podróże, wychodzenie do pubu ze znajomymi, randki... Dziecko wszystko by popsuło, a zwłaszcza relacje z facetami. Wiadomo, że jako samotna matka miałabym mniejsze szanse na znalezienie kogoś niż jako zwykła singielka. Jeżeli chodzi o ojca dziecka, które oddałam, wyjechał jeszcze przed porodem i słuch o nim zaginął. Nie odbierał ode mnie telefonów, nie odpisywał na wiadomości. Zdenerwowałam się. Stwierdziłam, że ja sama z tym problemem nie zostanę. Nawet moi rodzice nie wiedzą, że urodziłam. Powiedziałam im, że chcę sobie zrobić dłuższą przerwę od pracy, żeby przemyśleć kilka życiowych spraw. Jako członek rodzinnej załogi pracowniczej, miałam taką możliwość. Mogłam wyjechać i wrócić, kiedy chciałam, bo praca na mnie czekała. Bliscy myśleli, że wyjeżdżam za granicę, a tak naprawdę cały czas byłam w Polsce. Urodziłam dziecko, załatwiłam wszystkie formalności i wróciłam. Nie miałam żadnych wyrzutów sumienia. Czułam się, jakbym się pozbyła ciężaru. Dopiero od jakiegoś czasu dręczy mnie niepokój. Nadal nie chciałabym wychowywać dziecka, ale jest we mnie jakiś smutek, którego nie potrafię się pozbyć. Pojawił się, gdy zaczęłam się spotykać z Mariuszem. Mariusz jest jednym z pracowników firmy, która współpracuje z rodzinną firmą Marleny. Poznali się podczas spotkania biznesowego i od razu zainteresowali się sobą. - Na początku spotykaliśmy się jako koledzy z tej samej branży, bo nie chcieliśmy ryzykować, że ucierpi współpraca pomiędzy nami, ale szybko przekonaliśmy się, że chcemy stworzyć związek. Obecnie jesteśmy ze sobą na poważnie, a Mariusz coraz częściej wspomina o najszczęśliwszą osobą na świecie, gdyby w mojej przeszłości nie było tego dziecka. Niestety nie mam tak czystego konta, jakbym chciała. I tak pojawia się zasadnicze pytanie: powiedzieć mu czy nie? Marlena nie boi się, że kiedyś jej dorosłe dziecko zapuka do drzwi, ale ta informacja i tak kiedyś może wyjść na jaw. Na przykład, gdy będzie się starać o potomka z Mariuszem. - Nigdy nie należy mówić „nigdy”. Mam świadomość, że kiedyś moja przeszłość może do mnie wrócić i jeżeli Mariusz pozna prawdę za kilka czy kilkanaście lat, jest wielce prawdopodobne, że mi nie wybaczy. Nie mogłabym mieć o to do niego pretensji. Najlepiej byłoby powiedzieć o wszystkim teraz i mieć kłopot z głowy. On ma prawo wiedzieć. Problem w tym, że bardzo się boję. Nie wiem, jak Mariusz zareaguje. To taki porządny i honorowy facet. Na dodatek bardzo lubi dzieci. Marlena przytacza jedną sytuację. - Kiedyś byliśmy razem u siostry Mariusza, której urodziło się małe dziecko. W pewnym momencie rozmowa zeszła na wyrodne matki. Czyli takie, które porzucają i zaniedbują swoje dzieci. Robiło mi się zimno i gorąco na przemian. Na szczęście Mariusz i Zosia niczego nie zauważyli. Mogę się jednak domyślić, co pomyśleliby o mnie – nieodpowiedzialnej kobiecie, która zaszła w ciążę, a potem oddała dziecko, bo tak było jej wygodniej. Myślę, że zmieniliby o mnie zdanie. Czy na tyle, że Mariusz już nie zechciałby ze mną być? Tego nie wiem na 100 procent. Mariusz jest dla mnie bardzo ważny i nie chcę go stracić. Najlepiej będzie chyba zdobyć się na odwagę i opowiedzieć mu o wszystkim. Może doceni chociaż moją szczerość. Inaczej czeka mnie życie w strachu. Co o tym myślicie? – pyta na koniec Marlena. *imię głównej bohaterki zostało zmienione. Kochają swoje dzieci i chciały dać im to, co najlepsze. Tym, co najlepsze okazał się według nich dar wychowania w pełnej, kochającej rodzinie. Rodzinie adopcyjnej, nie trzeba być, żeby oddać własne dziecko? Czasami po prostu kochającą matką, którą życiowa sytuacja zmusiła do podejmowania trudnych wyborów. Zbyt często kobiety decydujące się umieścić swoje dzieci w rodzinach adopcyjnych są osądzane i potępiane. Zaczynają się wstydzić tego, co zrobiły i uważać się za gorsze od reszty. Ruch „Brave Love” („Odważna miłość”) stara się wydobyć je z cienia. Na swojej stronie, publikują wywiady z mamami dzieci przekazanych do dałam mu życie, na jakie zasługuje„Kochamy nasze dzieci. Decyzja, którą podejmujemy nie jest łatwa i na pewno nie jest łatwą drogą ucieczki, ale raczej bezinteresownym aktem miłości, który czyni matka dla swojego dziecka – wyborem tego, co wydaje się dla niego lepsze” – mówi Ashley z miała piętnaście lat, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży. Była przerażona i sama, wciąż czuła się dzieckiem, na którego barkach spoczywa zbyt wielka odpowiedzialność. Jej tato i jeden z jego braci dorastali w rodzinie adopcyjnej, która dała im szczęśliwe dzieciństwo i dobry start w dorosłe życie. Dziewczyna postanowiła poznać kandydatów na adopcyjnych rodziców swojego dziecka. Opisuje ich jako najbardziej kochających i troskliwych ludzi, jakich spotkała. „Powierzając im swoje dziecko, dałam mu życie, na jakie zasługuje” – także:Znany dziennikarz: „Mama oddała mnie do adopcji, ale jestem jej wdzięczny”Gerianne: chciałam, żeby moje dziecko miało więcej niż mogłam mu daćGerianne miała 29 lat i była już mamą trzech małych synków. Żyła z zasiłku, planowała w końcu pójść na studia. Bała się swojego partnera, który wielokrotnie uciekał się do przemocy. Kiedy dowiedziała się, że jest w kolejnej ciąży była zdruzgotana. Obwiniała się, że nie potrafiła wcześniej przerwać toksycznego związku, nie chciała, żeby kolejne dziecko musiało mierzyć się z jej życiowym bagażem.„Chciałam, żeby moje dziecko miało więcej niż mogłam mu dać” – wspomina. Przyjaciółka zasugerowała jej adopcję i skontaktowała ją z parą gotową przyjąć do siebie maleństwo. Po wielu wahaniach postanowiła powierzyć im swojego tego czasu minęło 26 lat. Gerianne wie, że jej syn wychowywał się w kochającej rodzinie i dobrze radzi sobie w życiu. Niedawno nawiązał z nią kontakt przez Facebooka. Kobieta nigdy nie żałowała swojej także:Adoptowali całą siódemkę rodzeństwa, żeby nie rozdzielać dzieciSarah: przeciwko swoim emocjom dla dobra swojego dzieckaSarah chodziła jeszcze do szkoły i panicznie bała się reakcji rodziców na wieść o ciąży. Rzeczywiście, od razu zapowiedzieli, że nie zamierzają jej w żaden sposób wspierać i nie interesowało ich jak nastolatka poradzi sobie z opieką nad zupełnie zagubiona i nie chciała rozstawać się ze swoim synkiem. „Adopcja jest najbardziej nienaturalną rzeczą, jaką możesz zrobić. Kierujesz się przeciwko temu, co jest w tobie, przeciwko hormonom buzującym w twoim ciele, przeciwko swoim emocjom i swojemu sercu – po to, aby podjąć decyzję o przyszłości twojego dziecka” – Sarah ma już pięć lat. Biologiczna mama utrzymuje z nim kontakt, bo razem z jego nowymi rodzicami zdecydowali się na adopcję otwartą. Sarah zastanawia się czasem, co by było gdyby otrzymała wsparcie od rodziny i wychowywała go samodzielnie. Szybko jednak uświadamia sobie, że wybrała najlepsze rozwiązanie w swojej sytuacji.„Może żyć w pełnej, dobrze funkcjonującej, kochającej rodzinie. Cudownie jest patrzeć, jak rośnie i kwitnie w takim środowisku. Wielką radością jest też jego miłość do mnie. Zawsze jest podekscytowany, kiedy mnie widzi i mówi mi, że mnie kocha” – opowiada także:Kto przytuli niechciane dzieci?Poświęcenie, nie egoizmW dyskusji o adopcji skupiamy się na dzieciach i rodzicach adopcyjnych. Biologiczne mamy są niewidzialne. Z góry oznaczamy je jako te „złe i wyrodne”, którym nie należy się nasza byłoby, gdyby każda mama mogła zatrzymać swoje dziecko przy sobie, wychowywać je razem troskliwym mężem, patrzeć, jak rośnie, być przy nim w ważnych momentach. Tyle, że życie idealne nie jest i stwarza sytuacje, z których nie ma dobrego wyjścia. Powierzenie dziecka rodzinie adopcyjnej wiąże się z bólem, tęsknotą, rozdarciem. Płaczem, kiedy przekazuje się je w obce mama chce dać dziecku jak najwięcej, tyle, ile tylko może. Czasami może dać mu dziewięć miesięcy noszenia pod sercem, godziny porodu i krótkie pożegnanie. Dać mu życie. Nie „tylko tyle”, ale „aż tyle”. Oddanie swojego skarbu komuś, kto stworzy mu – w osobistym odczuciu – lepsze warunki, to poświęcenie, nie które zasługuje na akceptację i wsparcie. Biologiczne mamy, które zdecydowały się na adopcję nie mogą być dłużej zawstydzane i oceniane jako „patologiczne”. One też mają prawo obchodzić Dzień także:Rodzice Marysi: Adopcja to nie „osiągnięcie”. To miłość [reportaż] Paulina nie ma z tego powodu wyrzutów sumienia. Oficjalne statystyki na temat dzieci, których matki zrzekły się do nich praw tuż po porodzie nie są publicznie dostępne. Niektórzy twierdzą, że to kilkaset przypadków każdego roku, inni wspominają nawet o kilku tysiącach. Najbardziej szczegółowymi danymi dysponują ośrodki adopcyjne, które do uprawomocnienia się decyzji reprezentują niechciane maleństwa. Tak właśnie stało się z córką Pauliny, która przyszła na świat pod jej nazwiskiem, ale nigdy nie była przez nią wychowywana. Wystarczyło podpisać dokumenty, urodzić i zapomnieć. Czy to w ogóle możliwe? Nasza rozmówczyni nie była zainteresowana adopcją ze wskazaniem konkretnej rodziny, nie liczyła na wdzięczność finansową ze strony nowych rodziców jej dziecka. Miała tylko jedno marzenie – dać córce szansę na normalne i pełne miłości życie. Coś, czego sama nie mogła jej w tym momencie zagwarantować. Głośno potępia wszystkie matki, które próbują zbić na tym wymierny interes. Z bólem serca czyta w Internecie kolejne ogłoszenia, w których młode dziewczyny wystawiają swoje dzieci na sprzedaż, oferując wskazanie konkretnych rodziców i licząc z tego tytułu na wsparcie. Dla niej największą pomocą było to, że mogła ją urodzić i nie martwić się o jej przyszłość. - Ktoś powie, że to nieludzkie, ale co ma zrobić kobieta, która zaszła w niechcianą ciążę i nie chce poddawać się nielegalnej i okrutnej aborcji? Czułabym się jak morderczyni. Chociaż nie mogłam sobie pozwolić na wychowanie córki, nie oznacza to, że nie zależało mi na jej dobru. Teraz na pewno ma kochającą mamę, tatę, może rodzeństwo. Ośrodek dobrze wie, jakich ludzi wybierać do tej roli – twierdzi. Od przełomowej decyzji minęły już 4 lata. - Byłam wtedy w związku, który dopiero raczkował. Poznaliśmy się przypadkiem, coś zaiskrzyło i zaczęliśmy się spotykać. Na pierwszy rzut oka wydawał się chodzącym ideałem – przystojny, wygadany, z dobrą pracą, kulturalny. Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, ale wkrótce okazało się, że to chyba jednak nie to. Podejrzewałam go o zdradzanie mnie. Często gdzieś wyjeżdżał, a nawet jak był w mieście, to pojawiał się, znikał, odchodził, wracał. To nie była normalna relacja, wszyscy zastanawiali się, dlaczego wciąż przy nim jestem. Kiedy chciałam to zakończyć, wtedy dowiedziałam się, że łączy nas coś jeszcze. Noszę w sobie jego dziecko. Oszalałam z rozpaczy, bo sama ledwo stałam na nogach, w moim życiu nie było nic pewnego. Mam zaraz urodzić? Przyznać, że to jego syn lub córka? Przez dłuższy czas milczałam, ale wreszcie się dowiedział – wspomina Paulina. Nasza rozmówczyni poinformowała swojego partnera o zaistniałej sytuacji. Zareagował w najgorszy możliwy sposób, proponując jej „pozbycie się problemu”. - Skłamałabym, gdybym powiedziała, że ani przez chwilę o tym nie myślałam. Był taki moment, kiedy prawie wzięłam od niego pieniądze na zabieg. Miałabym gotówkę w ręce i za kilka dni byłoby po wszystkim. Wystarczyło zadzwonić pod odpowiedni numer, zapłacić i dać się wyskrobać. Wcześniej nie miałam podobnych rozterek. Miałam głęboko gdzieś, co mówi o tym Kościół, jak wszyscy na pokaz się oburzają. Wydawało mi się, że mogłabym to zrobić. Ale po ostatniej rozmowie wyszłam z jego mieszkania i spotkałam na klatce schodowej mamę z maleństwem w wózku. Niby nic nadzwyczajnego, ale to mi poprzestawiało w głowie – twierdzi. Więcej już go nie spotkała. Przestała też myśleć o aborcji. Rozpacz ustąpiła miejsca nadziei. - To wszystko było dziwne. Zwykłe spotkanie z młodą mamą, ale dla mnie niezwykłe. I wcale nie chodzi o to, że nagle w mojej głowie pojawiły się myśli, że mogłabym być na jej miejscu i wszystko będzie dobrze. Dalej uważałam, że to się na pewno nie uda. Tatusia nie chciałam już więcej widzieć, stałej pracy nie było, rodzina na pewno by nie zrozumiała. Ale jakimś dziwnym trafem dopadły mnie myśli, że dzidziuś może żyć. Nie ze mną, ale gdzieś będzie mu dobrze. W piątym miesiącu ciąży byłam już przekonana, że dziecko będzie moje, ale tylko do momentu narodzin. Później pójdzie w świat beze mnie. Poszłam do ośrodka adopcyjnego i wyraziłam wstępną zgodę na oddanie go. Wstępną dla nich, bo dla mnie to była już ostateczność – opowiada Paulina. Nasza bohaterka została poinformowana o prawach, które wciąż jej przysługują. Dziecko zostanie wpisane do rejestru, rozpocznie się poszukiwanie dla niego nowej rodziny, ale możliwa jest jeszcze zmiana decyzji. Od porodu do pełnego zrzeczenia się praw mijają dokładnie 43 dni. To 6 tygodni, w czasie których matka może się bez żadnych konsekwencji wycofać. Zabrać maleństwo ze sobą i wymazać wszystko, co łączyło ją z ośrodkiem adopcyjnym. - Może to dziwnie zabrzmi, ale wtedy wolałam, żeby tego czasu nie było. Wiadomo, jak działają hormony i mogłabym w nieodpowiedzialny sposób zmienić decyzję. To się na szczęście nie stało – wspomina. - Tatuś przestał dla nas istnieć, więc musiałam sobie radzić sama. Najgorsze było to, że nie mogłam zniknąć zupełnie bez śladu. Akt urodzenia musiał zostać wystawiony na mnie. Nie meldowałam córki pod swoim adresem. I tak był tymczasowy. Nie nadałam jej też imienia. Nie ujawniłam danych ojca. O całej reszcie mieli decydować urzędnicy i nowi rodzice. Ja też miałam jeszcze szansę, bo przez kilka tygodni kobieta może stwierdzić, że się pomyliła, że to nie tak i zabrać dziecko ze sobą. Poród przebiegł bardzo sprawnie, wcale nie musiałam się bić z myślami. Wtedy byłam już przekonana, że to dobra droga. Gdybym zaczęła się nad tym zastanawiać dopiero po narodzinach córki, wtedy mogłoby być różnie. Ważne było to, że zgłosiłam taką chęć dużo wcześniej – twierdzi. Paulina przebywała w szpitalu 3 dni. Po wszystkim zabrała swoje rzeczy i wyszła. Tak, jak każda inna pacjentka po wyleczeniu choroby. Różnica polega na tym, że w szpitalu nie zostawiła swoich dolegliwości, ale dziecko. Córka została przeniesiona do ośrodka pre-adopcyjnego, gdzie czekała na spełnienie reszty formalności. Po sześciu tygodniach w budynku sądu rodzinnego było już po wszystkim. - Będę szczera – ulżyło mi. Nie w sensie, że pozbyłam się problemu i jestem wolna. Raczej w takim, że wybrałam najbardziej rozsądne wyjście i córka ma przed sobą normalną przyszłość – wspomina Paulina. - Zdarzają się noce, kiedy w snach przypominam sobie poród. Czasami idąc przez miasto widzę małe dzieci i zastanawiam się, czy któreś z nich nie jest moje. Psycholog z ośrodka twierdzi, że to zupełnie normalne. Ale wyrzutów sumienia na pewno nie mam. Z czasem w życiu jeszcze bardziej mi się popsuło. Zmarła moja mama, przez rok byłam na bezrobociu, w pobliżu żadnego rozsądnego faceta. Czy tak samo byłoby wtedy, gdybym miała pod opieką dziecko? Mogłoby być jeszcze gorzej. Ona ma dzisiaj 4 lata. Na pewno trafiła na wspaniałych rodziców, może chodzi do przedszkola, ma rodzeństwo. To zdecydowanie lepsza opcja, niż samotna mama, której na razie niewiele w życiu wyszło – twierdzi. - Oczywiście, nie udało się wszystkiego zatuszować i niektórzy nie dają mi zapomnieć. Tata wie o wszystkim, dalsi znajomi zostali okłamani, że straciłam dziecko. Ciąży nie ukryłam, córkę już tak. Trudno powiedzieć, żeby była z siebie dumna, ale kiedy tak to analizuję, wtedy wiem, że to wszystko miało jednak sens. Jeśli jesteś kobietą i masz do wyboru zamordować lub dać szansę na normalne życie, to nie powinnaś się wahać. Życie jest zawsze lepszym wyborem – przekonuje Paulina. Nasza bohaterka rozpoczęła niedawno nowy związek. Czy kiedyś chciałaby zostać matką? - Oczywiście, że tak. Na razie robię wszystko, żeby nie musieć się nad tym zastanawiać. Wpadka po prostu nie wchodzi w grę. Mój partner nie wie o mojej przeszłości i nie powinien się dowiedzieć. Jeśli coś z tego wyjdzie, a życie zacznie się układać, to będę chciała zajść w ciążę, urodzić i wychować. Wydarzenia sprzed kilku lat nie sprawiły, że czuję się jak potwór w ludzkiej skórze. Nie zrobiłam niczego złego. Gdybym uległa namowie tamtego faceta, to dzisiaj nie mogłabym szukać swojego dziecka nawet na cmentarzu. Wylądowałoby w kanalizacji jakiegoś obskurnego gabinetu. Wolę żyć nadzieją, że córka jest gdzieś niedaleko i ma powodu do tego, by się szczerze uśmiechać. To mnie uskrzydla – przekonuje. Co myślicie o jej decyzji? Paulina pochodzi z dużego miasta, gdzie teoretycznie najłatwiej poradzić sobie z niechcianą ciążą. Rozbudowana pomoc społeczna pomoże w zapewnieniu mu godnego życia. Organizacje pozarządowe zapewnią wsparcie innego typu. - Dzisiaj wiem, że to nie koniec świata. Córka być może byłaby przy mnie i nie umarłybyśmy z głodu, ale co to za życie? Tu nie chodziło tylko o moją biedę, ale zwykłe nieprzygotowanie do tej roli. Tutaj nic się nie zmieniło, bo nadal twierdzę, że nie nadaję się na matkę. Ale ciąża była i trzeba było działać. Ryzykować, czy zapewnię maleństwu byt i będę potrafiła je pokochać, czy od razu spróbować się odciąć i liczyć na miłość innych. Jestem przekonana, że dobrze zrobiłam – mówi nasza bohaterka. - To oczywiste, że do dzisiaj o niej myślę. Widziałam ją tylko przez chwilę po narodzinach. Była częścią mnie, dostała moje nazwisko. Z tego niewiele pozostało. Ma nową mamę, inne dane osobowe. Już nie możemy się spotkać, nie jestem w stanie niczego odkręcić. Klamka zapadła i albo umrę z wyrzutów sumienia, albo też zacznę normalnie żyć. Z tą normalnością nadal jest trudno, ale jestem przekonana, że tak po prostu musiało się stać. Dałam szczęście nie tylko jej, ale także kochającym się ludziom, którzy w inny sposób nie mogli zostać rodzicami. Zrobiłam dużo dobrego dla nich. A czy dla siebie? Pojawiają się wątpliwości, ale nie trwają zbyt długo – twierdzi. W rozmowie z nami opowiada o tym, co wydarzyło się niemal dokładnie 5 lat temu. Ta strona używa plików cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies. Nie pokazuj więcej tego powiadomienia

oddałam dziecko do adopcji